Każdego pojedyńczego dnia jestem samotna.Nie sama ,ale samotna.I to tylko i wyłącznie z mojej winy.Z powodu tego kim sie stałam i nie zamierzam tu sie rozpisywac o co mi tak naprawde chodzi.Bo moze ktos to czyta...wolałabym zeby tak nie było....
Oto mi chodzi,że nie ma czegos takiego jak jakis plan Bozy na moje zycie,ja znam swoje powołanie i wiem kim chce byc,ale nie prawda teraz jest tylko coraz gorzej
Jestem samotna,bez planow,bez szczescia miłosci,bez zadnego oparcia...jestem wrazliwa,tchorzliwa,zachowawcza i niesmiała.
I z tego co wydedukowałam,Bog skazuje mnie na cierpienie samotnosc,ciagle łzy i niezadowolenie.A le przeciez kazdy nam powtarza ze Pan Bóg zawsze ma dla nas najlepszy plan,choc my uwazamy inaczej...I po czasie i tak bedziemy szczesliwi....No tak wycierpie kilkanascie lat a moze i całe zycie i te cierpienie i skrywane marzenia beda tym co dla mnie jest najlepsze....
I może to tylko pisze w przypływie złosci i beznadziei...ale czasami sie poprostu boje ze cos mnie ominie ze moje zycie bedzie bezwartosciowe,ze z nikim go nigdy nie podziele...
Podobnie jak myśl o samobójstwie, myśl o samotności bywa czasem jedyną formą protestu na jaką nas stać, gdy wszystko zawiodło, a śmierć ma w sobie jeszcze ciągle więcej grozy niż uroku.
Mężczyźnie samotność może dopomóc w odnalezieniu siebie, kobietę zabija.
Po prostu niewiarygodne! A jednak możliwe, bo człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności. To najgorsza udręka, najcięższa tortura. Tym wszystkim ludziom, których spotkała, samotność dotkliwie dawała się we znaki. I oni mieli poczucie, że nie liczą się dla nikogo.